Real Madryt to klub, który z ciekawości futbolu i w pędzie do doskonalenia swojej gry szybko wykroczył poza granice własnego podwórka, by zgłębiać kultury piłkarskie innych regionów i krajów. W pogoni za sportowym ideałem w kilku różnych epokach zdołał stworzyć drużyny, które przez lata dominowały w rozgrywkach lokalnych i międzynarodowych. A z jego pasji i oddania dla najwspanialszego sportu na świecie, zrodziły się projekty rozgrywek piłkarskich, którymi dziś emocjonuje się niemal każdy kibic. Nie jest więc Real największym klubem XX wieku tylko dzięki wygranym meczom i zdobytym trofeom, ale także dzięki inicjatywom jego działaczy, którym, swoje istnienie zawdzięczają niektóre z najpopularniejszych dziś rozgrywek piłkarskich.
Korzenie madryckiego giganta leżą w ziemi Wysp Brytyjskich, co być może jest dla niektórych zaskoczeniem. Jego założycielami byli Hiszpanie absolwenci prestiżowych angielskich uczelni, którzy wróciwszy do ojczyzny, prócz wykształcenia, przywieźli fascynację futbolem. Zaczęli od założenia F.C. Sky, który przerodził się we - wciąż jeszcze z angielska nazwany - Madrid Foot-Ball Club. Formalnie, nowy klub został zarejestrowany w 1902, a pierwszym prezesem wybrano Juana Padrósa. Angielskie inspiracje ojców założycieli uwidoczniły się też w doborze oficjalnych barw i strojów, wzorowanych na Londyńskiej drużynie Corinthians. Prócz białych koszulek i spodenek, pierwsi Los Blancos nosili też niebieskie getry i kaszkiety.
Trzy dni od oficjalnego powstania klubu, jego drużyna rozegrała swój pierwszy mecz z... jego drugą drużyną. Dla rozróżnienia, jedni nazwali się 'Niebieskimi', drudzy 'Czerwonymi'. Wygrali ci pierwsi (1:0), z prezesem Paosem w składzie. Siedzibą Madrid FC były wtedy pomieszczenia na zapleczu sklepu należącego do rodziny prezesa klubu, a za szatnię zawodnikom służyła tawerna La Taurina, z której wychodzili na piaszczyste boisko. Żeby chaotycznej - choć pełnej entuzjazmu - grze drużyny nadać rys organizacji, madridistas zatrudnili Mr. Arthura Johnsona - pierwszego trenera w historii klubu, i pierwszego, ale nie ostatniego Brytyjczyka na tym stanowisku. Teraz drużyna była gotowa na większe wyzwania.
Wobec braku oficjalnych zawodów piłkarskich, zarząd MFC postanowił takowe zorganizować, a stosowną ku temu okazją okazała się ceremonia koronacji króla Alfonsa XIII. Udział w pucharze wzięły cztery drużyny, więc pierwszą fazą turnieju były półfinał. Wtedy właśnie doszło do pierwszych Gran Derbi. Barcelona odniosła zwycięstwo (3:1) siłami aż sześciu obcokrajowców. W drugim meczu, Espanoyl nie sprostał Vizcaya Bilbao (złożonemu z piłkarzy Athleticu i Bilbao FC), późniejszemu zdobywcy pucharu. Puchar Koronacji, bo tak nazwano ten turniej, okazał się na tyle udany, że w kolejnych latach, także w Madrycie, odbyły się kolejne edycje. Do czasu powstania rozgrywek ligowych ponad dwadzieścia lat później, zwycięzca Pucharu uznawany był za najlepszą drużynę w kraju.
Swoisty odwet na Katalończykach wzięli Los Blancos raptem dziesięć dni po porażce, odbierając im jednego z podstawowych piłkarzy. Swego rodzaju precedens dla głośnego trensferu Luisa Figo z Barcelony do Madrytu ustanowił bowiem niejaki Alfonso Albeniz Jordana. Oficjalna strona Realu przytacza cytat z jednej z ówczesnych gazet, opisującej ten transfer w tonie przypominającym dzisiejszą Marcę czy Asa:
„Dowiedzieliśmy się, że pan Albeniz, dotąd znany i oddany gracz Barcelony, dołączył do zespołu Madrid Foot-Ball Club wraz z innymi graczami, których nazwisk niestety nie pamiętamy, ale które będziemy zamieszczać w kolejnych raportach meczowych."
Jak widać, skupienie sportowej prasy na wątkach madrycko-barcelońskich kosztem pozostałych tematów ma historię równie długą co sama rywalizacja.
W kolejnej edycji krajowego Pucharu, MFC znów przegrał z Baskami z Bilbao, tym razem z Athletikiem. I jeśli ktoś przeklina pochopne decyzje kolejnych zarządów w ostatnich latach o zwalnianiu Schustera, Pellegriniego i innych trenerów, warto zauważyć, że niecierpliwość wobec porażki cechowała Los Blancos już w niemowlęcych latach klubu. Oto bowiem ówczesny kapitan drużyny, J. Giralt, zaraz po końcowym gwizdku przegranego finału, zażądał rewanżu od kapitana Athleticu. Mecz miałby się odbyć już nazajutrz. Ten emocjonalny gest na niewiele jednak się zdał i na kolejną szansę walki o mistrzostwo, kapitan i jego drużyna musieli poczekać całe dwa lata.
Sezon 1904/05 to pracowity, ale owocny czas dla El Madrid. Władze klubu, szukając kolejnych okazji do potyczek bardziej prestiżowych niż tylko towarzyskie, inincjują powstanie lokalnego Czempionatu Madryckiego, z którego dziewięciu edycji MFC miał wygrać pięć. Także w tym sezonie Los Blancos odnoszą upragniony triumf w krajowym pucharze, w finale rewanżując się Athleticowi. Klub zdobył tym samym swój pierwszy oficjalny tytuł, który w dodatku obronił w dwóch kolejnych latach. W nagrodę za trzy zwycięstwa z rzędu, Madrid FC dostał trofeum na własność jako pierwsza drużyna w historii. Wreszcie, w tym samym roku została powołana do życia FIFA, a ponieważ Hiszpania nie miała wtedy jeszcze krajowej federacji piłkarskiej, prezes MCF był sygnotariuszem po stronie hiszpańskiej.
Dekada kończy się czwartym z rzędu mistrzostwem, które przychodzi po zwyciężeniu Sportingu Vigo w stosunku 2:1. Mecz ten odbył się 13 kwietnia 1908 roku. Adolfo Melendez tego samego roku został wybrany nowym prezesem. Carlos Padrós otrzymuje honorową prezesurę klubu.
Druga dekada historii klubu z Madrytu zaczyna się od kryzysu, który dostaje się do umysłów fanów i zawodników. Modlitwy o zmianę prezesa nie są jednak brane pod uwagę. Po prawie pięciu latach, klub powraca na zwycięska ścieżkę. Ciągle trudna sytuacja w klubie w ogóle nie pozwalała myśleć o zmianie przywódcy. Coraz więcej myśleć zaczęto o działaniach korporacyjnych. Bardzo chciano przezwyciężyć niestabilność gospodarczą, a rozwiązaniem miało być zwiększenie ilości widzów obserwujących mecze drużyny.
Antonio, Marcelo i Santiago Bernabéu dołączają do Madrid Football Club na początku dwudziestego wieku. Rodzina Bernabéu na zawsze odcisnęła swoje piętno w jego historii. Antonio miał talent organizacyjny, był założycielskim członkiem Bologna FC, a później stał się prezesem hiszpańskiego związku piłkarskiego (Spanish FA). Marcelo był świetnym piłkarzem, a Santiago był wszystkim, czego potrzebował ten klub: piłkarzem, delegatem, dyrektorem, sekretarzem i prezesem.
Santiago Bernabéu zadebiutował w drużynie 3 marca 1912 roku, kiedy miał zaledwie szesnaście lat. Debiut przypadł na mecz z English Football Club na stadionie Pradera del Corregidor blisko rzeki Manzanares w Madrycie. Hiszpanie pokonali rywala 2:1, a grający na lewym skrzydle Bernabéu zdobył zwycięskiego gola.
Adolfo Meléndez, dwukrotny prezes Madrytu (1908-10, 1913-16), przewodniczył spotkaniu zorganizowanemu przez klub, dzięki któremu utworzony został madrycki FA. Działając jako sekretarz, oprócz innych uzgodnień, ustalono pierwszy turniej pomiędzy drużynami z danego miasta. Zwycięzca tego turnieju będzie rywalizował o mistrzostwo Hiszpanii.
31 października 1912 roku kibice byli świadkami otwarcia nowego stadionu, O'Donnella. Boisko było piaszczyste o wymiarach 115 na 85 metrów. W utworzenie boiska włożono wiele wysiłku. Pracowali praktycznie wszyscy, z Santiago Bernabeu, jego bratem Marcelem, i Pedro Paragesem na czele. Porządkowano teren, organizowano miejsca dla fanów. Kibice coraz liczniej przybywali na mecze, dlatego obowiązkowo trzeba było postawić barierki, oddzielające ich od zawodników. Dzięki pożyczkom i wsparciu finansowym partnerów zbudowano pierwsze ogrodzenie. Pieniądze na tę inwestycję przekazali m.in. Parages, Revuelto i Juan Padrós. Adrian Piera odpowiedzialny był za dostarczenie materiałów.
Dwa dni później, nagłówek hiszpańskiego dziennika ABC oznajmiał:
„Mecz ze Sprotingiem Club z Iranu okazał się wielkim sukcesem. Sproting Club jest jednym z najlepszych zespołów, jakie odwiedziły Madryt. Zawodnicy świetnie wymieniali się piłką i znakomicie ustawiali. Madrytowi należy się największy szacunek za zremisowanie spotkania z tak doskonałym klubem, jakim jest Sporting."
Regionalne mistrzostwa miasta zawsze będą łączone z historią Realu Madryt. Utworzenie tego turnieju przez Adolfo Meléndeza, prezesa klubu, sprawiło, że Madryt wygrał rekordową liczbę dwunastu z osiemnastu edycji tego turnieju.
29 czerwca 1920 roku otrzymuje komunikat od Głównego Inspektora Jego Królewskiej Mości, Króla Alfonsa XIII, że klub z Madrytu otrzymuje tytuł królewski „real". Zarząd od razu zdecydował się na zmianę nazwy zespołu.
W 1916 roku w półfinale krajowego pucharu po raz kolejny zmierzyły się Real i Barcelona w pojedynku zaciętym i zakończonym skandalem. W dwumeczu był remis. U siebie wygrała Barcelona 2-1, w Madrycie Królewscy 4-1. Różnica bramek wtedy nie była brana pod uwagę, potrzeba więc było trzeciego, rozstrzygającego meczu. Ten skończył remisem 6-6. W czwartym, decydującym spotkaniu - rozegranym w stolicy, podobnie jak to poprzednie - Real wygrywał 3-2 i siedem minut przed końcem strzelił rozstrzygającą bramkę. Ale piłkarze Blaugrana domagali się unieważnienia gola z powodu spalonego. Kiedy sędzia nie ustapił, w proteście zeszli z murawy, nie dokańczając meczu. Madryt awansował więc do finału, który odbył się... w Barcelonie, tylko że na stadionie Espanyolu. Katalońscy kibce wściekli o sytuację z półfinału obrzucili autobus Los Blancos kamieniami, a na stadionie piłkarzy musiały ochraniać siły porządkowe. To był początek historii wzajemnej wrogości obu klubów, która w kolejnych dekadach pełna była podobnych kontrowersji.
Z perspektywy tej rywalizacji, tym słodsze było dla Królewskich pierwsze zwycięstwo w rozgrywkach ligowych w 1931, bo przypieczętowane remisem w Barcelonie właśnie. Gwoli ścisłości trzeba jednak zaznaczyć, że Królewscy zdobyli pierwsze mistrzostwo jako Madrid FC, bowiem wcześniej w tym roku monarszy ustrój w Hiszpanii został zmieniony na republikę i używania królewskich symboli zakazano. Real Madryt stracił swoją koronę i stał się po prostu Madrytem. Pozostając jednak po jasnej stronie tamtych czasów, Los Blancos w kolejnym roku obronili ligowe trofeum, jako pierwsza drużyna w historii.
21 czerwca 1936 roku Madryt i Barcelona po raz pierwszy skrzyżowali siły w finale Pucharu Hiszpanii. Spotkanie budziło niesamowite emocje i wszyscy liczyli na wielki spektakl. Dwie najbardziej reprezentatywne drużyny hiszpańskiego futbolu zmierzyły się na stadionie Valencii i zostawiły na boisku wszystkie siły. To Real Madryt lepiej rozpoczął mecz, zdobywając dwie bramki (Eugenio, Lecue). Wtedy kontaktowego gola strzelił Escolá. Barcelona zaczęła dominować, grała z z przewagą jednego zawodnika, jednak nie mogła poradzić sobie z nieprawdopodobną dyspozycją Ricardo Zamory. Jednak kiedy Escolá składał się do potężnego strzału, piłka leciała w stronę bramki Zamory, nikt nie wyobrażał sobie, że takie uderzenie można obronić. Ricardo tego dokonał, wtedy też narodziła się jego wielka legenda. Madryt ostatecznie wygrał 2:1.
W 1943, znów jako R e a l Madryt, drużyna ze stolicy osiągnęła najwyższe zwycięstwo w historii Gran Derbi, pokonując w półfinale krajowego pucharu odwiecznego rywala 11-1 na Bernabeu, po porażce 0-3 na Camp Nou. Wokół obu meczów atmosfera była gorąca i w obu meczach miejscowi fani robili co mogli, żeby zdeprymować rywala. Niestety, imponujący dwucyfrowy wynik z rewanżu podszyty jest incydentem, kiedy to do szatni Barcelony tuż przed pierwszym gwizdkiem miał wejść Sekretarz Obrony rządu gen. Franco i grozić piłkarzom, gdyby nie zgodzili się oddać meczu bez walki. Jak w wielu podobnych przypadkach, wersje obu stron skrajnie się różnią. Dwóch zawodników ówczesnej Barcelony: Jose Escola oraz Domigo Balmanya, miało zaprzeczyć presji ze strony rządu w rozmowie z dziennikarzem m.in. Asa, Bernardo Salazarem. Są to jednak głosy pod prąd powszechnym przekonaniom, co oczywiście nie znaczy, że fałszywe. Faktem jest natomiast, że Real w tym czasie przeżywał gorszy okres, przez kilka lat przed rokiem '43 i kilka lat po nim, nie zdobywając żadnego tytułu. Barcelona natomiast dominowała na hiszpańskich boiskach wraz z Athletikiem Bilbao, pogromcą Królewskich w finale, w drodze do którego ci odnieśli owo kwestionowane zwycięstwo nad Barceloną
Antonio Santos Peralba, prezes Realu Madryt, i Marquis Mesa de Asta, prezes Barcelony, zmuszeni zostali do porzucenia swoich stanowisk po półfinałowych wojażach. W ten sposób rozpoczęła się wielka era Santiago Bernabéu, który kontaktu z klubem nie miał od 1935 roku. Przekonanie go do objęcia fotela prezesa nie było trudne i Santiago pracę rozpoczął 15 września 1943 roku. Ernesto Cotorruelo, prezes kastylijskiego Związku Piłki Nożnej, przewodniczył przekazaniu prezesury. W całym wydarzeniu uczestniczyli też inny członkowie zarządu.
Z Bernabéu na stanowisku prezesa zaczęła się najwspanialsza era klubu. Kilka miesięcy po objęciu stanowiska faktem staje się jego pierwszy poważny projekt: zakupienie gruntów pod budowę nowego stadionu. Dwa miesiące później rozpoczęły się prace. To Santiago dał znak do rozpoczęcia budowy, a obiekt nazwano jego imieniem.
Na wiosnę 1943 roku Santos Peralba oznajmił, że nowy stadion powinien zostać wybudowany pod podstaw i mieścić 40 tysięcy widzów. Niecały rok później, Santiago Bernabéu na spotkaniu zarządu był jeszcze bardziej ambitniejszy. „Panowie, musimy znacznie powiększyć stadion i wybudujemy go". Prezes postanowił, że nowy obiekt liczył będzie 75 tysięcy miejsc, a kosztować ma 37 milionów peset (222,375 euro).
Lata czterdzieste nie były najlepsze dla Realu Madryt, ale był to początek kadencji Bernabéu i powrotu na wielką, zwycięską ścieżkę. Trenerem zespołu został Jacinto Quincoces. 13 czerwca 1946 roku, dziesięć lat po wielkim finale w Walencji, Real Madryt wygrywa kolejny puchar, przeciwko właśnie Valencii, która uważana była za absolutnego faworyta. Real wygrał pewnie, 3:1. W tym samym roku Quincoces spełnia swoją największą zachciankę - sprowadza do klubu Luisa Molowny'ego. W 1947 roku Madryt zdobywa drugi z rzędu puchar, pokonując 2:0 Español.
23 listopada 1947 roku w spotkaniu z Atlético Madryt na stadionie Metropolitano, Real Madryt jako pierwszy zespół w Hiszpanii wybiegł na murawę w koszulkach z numerami na plecach. Był to pomysł Pablo Hernándeza Coronado. Hiszpański Związek Piłki Nożnej polubił ten pomysł i w 1948 wydał dekret, mówiący o tym, że każdy klub musi posiadać koszulki z numerami w przedziale od numeru 2 do 11. Real Madryt po raz kolejny był pionierem w hiszpańskim futbolu.
Inauguracja nowego obiektu była bardzo uroczysta. Otwarcie odbyło się 14 grudnia 1947 roku. Wielu uczestników oddawało hołd pomysłowi Santiago Bernabéu i ludziom, którzy cały projekt sfinansowali. Mecz inauguracyjny pomiędzy Realem Madryt a Os Belenses rozpoczął się o 15:30. Portugalczycy przegrali 3:1 i nowe Koloseum stało się dumą całego Madridismo i wprawiało w zazdrość całą piłkarską Hiszpanię.
Perez wygrał wybory na prezesa dzięki zapowiedzi pozbycia się ogromnych długów oraz stworzenia drużyny z najlepszych zawodników na świecie. Jego wizja Realu Madryt okazała się tak wpływowa, że nie tylko został mianowany prezesem, ale w praktyce określił tożsamość klubu na przynajmniej pełne dziesięć lat, a pewnie i dłużej, dziś bowiem jest w trakcie sprawowania swojej drugiej kadencji. Projekt Pereza był równie polityczny (albo ideologiczny) co sportowy i tylko na tym pierwszym polu okazał się niekwestionowanym sukcesem. Na boisku, efekty nie były tak imponujące, a w dłuższej perspektywie - fatalne.
Galacticos. Takim mianem została ochrzszczona drużyna Królewskich po tym jak każdego roku miał dołączać do niej jeden z najlepszych piłkarzy świata. Pierwszym z serii był Luis Figo, wówczas absolutna gwiazda FC Barcelona i reprezentacji Portugalii. Perez tym transferem zadał odwiecznemu rywalowi cios w samo serce i poruszył cały piłkarski - i nie tylko - świat.
Plotka głosi, że sam piłkarz nie chciał wcale zmieniać barw na białe, dotąd wrogie, a jego celem miało być tylko wywalczenie wyższej pensji w Barcelonie. Ponieważ jednak władze FCB nie uległy temu szatnażowi, Figo musiał się przeprowadzić do stolicy, bo prezes Realu zapłacił klauzulę odstepnego w wysokości 56 milionów dolarów, co było rekordem transferowym w tamtych czasach.
Pobyt Portugalczyka w Madrycie trudno ocenić jednoznacznie, bo choć zdobył w tym czasie ważne tytuły, to nie wspiął się jednak na wyżyny umiejętności znane z jego lat barcelońskich. Do tego doświadczył niespotykanych od tamtej pory przejawów nienawiści i pogardy kibicówBlaugrana, ze świńskim łbem rzuconym w jego stronę na boisko włącznie. Co do kibiców Los Blancos, dla nich sam transfer gwiazdy wrogiego obozu był już zwycięstwem. Sam Figo cieszył się w Madrycie sympatią, ale na dłuższą metę, nie zdobył serc kibców tak jak inni 'galaktyczni': Zidane, Ronaldo (Nazario de Lima), o legendach klubu miary Raula czy Casillasa nie wspominając.
Ten pierwszy, ale nie ostatni spektakularny ruch Florentino Pereza doskonale obrazuje charakter Realu Madryt. Porywanie się na przedsięwzięcia dla innych nie do pomyślenia, skuteczność w ich realizacji i gotowość wydawania w tym celu ogromnych sum pieniędzy. Dążenie do wielkości i splendoru, który odsunąłby w cień inne piłkarskie kluby, zwłaszcza arcywroga z Katalonii, nie opuszczały władz z Santiago Bernabeu nigdy. Transfer Di Stefano w wielu aspektach przypomina właśnie historię Figo.
Będący niesłychanie skutecznym biznesmenem Perez, coś jednak przeoczył i to nie było mało 'coś'. Był on bowiem - o ile nie jest nadal - ignorantem w sprawach futbolu, ignorantem, którego wyobraźnią całkowicie władały legendy piłkarskie, którymi chciał się otaczać. W jego spojrzeniu na futbol nie starczyło już miejsca na rozsądek, nie potrafił twardo stąpać po murawie. Słynnym tego przykładem stało się wyrzucenie z drużyny Claude'a Makelele i kompromitujący prezesa komentarz, że 'on nie strzela goli', nie jest więc ważny dla drużyny. Tymczasem mimo pozyskania gwiazd miary Zidane'a, Ronaldo czy Beckhama, zespół zaczął staczać się po równi pochyłej.
Jeszcze w 2002 roku Real Madryt zdobył swój dziewiąty, ostatani jak dotąd Puchar Europy, dzięki trafieniu między innymi hołubionego przez prezesa Zidane'a. Niestety, przez kolejne cztery lata prezesury Pereza, Los Blancos coraz szybciej kończyli swoją przygodę z europejskimi pucharami i to wtedy zaczęła się czarna seria porażek w 1/8 Ligi Mistrzów, trapiąca klub aż do dziś. Na krajowych boiskach, Królewscy triumfowali tylko raz, w sezonie 2002/03, póki Perez nie zdążył jeszcze pozbyć się Vicente del Bosque. W kolejnych latach zespół popadł w rozsypkę. Prócz trenera od zawsze związanego z klubem, pozbyto się takich zawodników jak kapitan Hierro, wspomniany już Makelele czy Morientes. Zwłaszcza historia tego ostatniego najlepiej podsumowuje działania Pereza.
Fernadno Morientes, w klubie od 1997 roku, przez lata tworzył z Raulem wspaniały duet napastników, postrach każdej obrony. El Moro miał z nich obu lepsze warunki fizyczne, był wyższy i silniejszy. Doskonale zatem uzupełniał się z Raulem, który swoją grę opierał na sprycie i ruchliwości. Niestety, ponieważ Morientes nie miał wartości marketingowej na miarę galacticos, klub nie mógł liczyć dzięki niemu na rekordowe kontrakty reklamowe, musiał on ustąpić miejsca Ronaldo. Fernando odszedł więc na wypożyczenie do Monaco, na które Real trafił w półfinale Ligi Mistrzów sezonu 2003/04. Królewscy musieli niespodziewanie uznać wyższość klubu z księstwa z Lazurowego Wybrzeża, a Morientes strzelił w dwumeczu dwa gole, mszcząc się za wygnanie z Madrytu i ukazując kruchość sportowego przedsięwzięcia Florentino Pereza. Projektu, w którym kilka gwiazd było ważniejsze od całej drużyny, a nawet od trenera.
Spuścizną Florentino Pereza pozostaje jednak komercyjny sukces klubu. Głównie dzięki niemu, Real Madryt jest obecnie klubem piłkarskim o największym budżecie, przekraczającym 400 mln euro. On także zdołał znacznie zmniejszyć niebotyczne długi Królewskich, dzięki sprzedaży starego kompleksu treningowego w centrum Madrytu. Nowe miasteczko sportowe, zwane Valdebebas, gdzie obecnie trenują piłkarze, powstało na obżerzach miasta, nieopodal lotniska Barajas.
Ważnym elementem polityki Pereza była promocja marki Realu Madryt. Tournée po Azji, kolejne kontrakty ze sponsorami z regionów dotąd egzotycznych dla europejskich klubów oraz transfery najsłynniejszych piłkarzy uczyniły Real najbardziej popularnym zespołem na świecie. Choć ta sława nieco przygasła wobec braku zwycięstw na boisku, podczas swojej drugiej kadencji Perez równie energicznie poszerza kontakty (tym razem ze szczególnym uwzględnieniem krajów arabskich) handlowe i - przede wszystkim - wciąż stawia na sławę piłkarzy, których pozyskuje.
Jak bardzo Florentino Perez zawładnął wyobraźnią madridistas świadczy nie tylko poparciesocios dla projektu Galacticos 2.0, ale też krótka i skończona w niesławie prezesura Ramona Calderona. Calderon doszedł do władzy ponieważ obiecał sprowadzić na Bernabeu Robbena, Fabregasa i Kakę. Jak wiadomo, słowa dotrzymał tylko w przypadku tego pierwszego, Kakę kupił dopiero Perez.