Reportaże / Relacje

„Polak” z Realu i Barcelony

Historia kpi ze swych wyznawców, więzi ich w złudnych ramach czasu i sprawia, że docierają do miejsc, w których grzęzną już na dobre. Obierają szlaki, które zostały już przetarte, nadmiernie szukając odpowiedzi tam, gdzie nie sposób ich znaleźć. Pozostawiają nieodkryte obszary, które później przykrywają tylko domysłami, przyjmując, że sprawy przedstawiają się tak, a nie inaczej, i że nie można było zrobić nic więcej, niż zrobiono. Dlatego już nigdy nie dowiemy się naprawdę, kto strzelał do Johna Kennedy'ego, gdzie zniknęła Atlantyda i kim był człowiek na placu Tian’anmen. Przeszłość wielu na zawsze zostaje już owiana gęstą mgłą tajemnicy. Taki los spotkał też Waltera Rositzky'ego, który uchodzi za jedynego Polaka występującego w Barcelonie i Realu Madryt. Dziś odgonię tę mgłę na dobre.

Przez lata o Rositzkym powstało mniej więcej tyle samo teorii, co o Strefie 51 w Nevadzie czy sfingowaniu swojej śmierci przez Elvisa Presleya, ale pragmatyzmu nie było w nich za grosz. Im dłużej czytałem o Walterze, tym większych nabierałem wątpliwości i zadawałem sobie kolejne pytania, która z tych informacji jest prawdziwa. Liczba nieścisłości, hipotez i kontrowersji rosła z każdą znalezioną wzmianką. Nazwanie tego informacyjnym bajzlem byłoby pewnie jednym z najłagodniejszych określeń przychodzących mi teraz do głowy.

Wstępnie pomysł na ten tekst był krótki: pozbieram wszelkie ogólnodostępne wiadomości, które uda mi się znaleźć na temat Rositzky'ego, przybliżę jego sylwetkę w formie biogramu i basta. Przez kilka dni próbowałem wszystko poukładać, ale w końcu uznałem, że przecież nie ma to najmniejszego sensu i zupełnie mija się z celem. Pójście w jednym kierunku było jak wybór między arbuzem, traktatem Ludwiga Wittgensteina lub blondyną lekkich obyczajów. Zbyt wiele rzeczy było pozbawionych logiki i kłóciło z poczuciem zdrowego rozsądku. Nie bez kozery w Hiszpanii do dziś mówią o nim jugador fantasma, czyli „piłkarz duch”. Nie pozostawało mi nic innego, jak przeprowadzenie historycznego śledztwa z prawdziwego zdarzenia. Wtedy nie przypuszczałem jednak, że wszystko zajmie mi kilka dobrych tygodni i będę zmuszony kontaktować się z ludźmi z całej Europy – od Hiszpanii, przez Francję i Niemcy aż po Białoruś – rozszyfrowując przy tym niemieckie pisma sprzed 200 lat, czy poznając etymologię żydowskich nazwisk. Z perspektywy czasu wiem, że było warto. Śledztwo nauczyło mnie wiele, a jego wyniki okazały się nadzwyczaj satysfakcjonujące, gdyż pozwoliły obalić praktycznie wszystkie mity o Walterze, które krążą po Internecie, a nawet znalazły swoje miejsce w artykułach lub książkach. O tym wszystkim już za moment.